Zmysłownik. Świat oczami Moniki Łojby. Część 1.
Jestem Monika. Moje życie bez przerwy się zmienia, a ja cały czas się rozwijam. Jestem gadułą, więc mogę mówić o sobie i swoich przemyśleniach bardzo dużo. Mam ukończonych parę kierunków studiów. Ten, z którego jestem najbardziej dumna to dziennikarstwo i komunikacja społeczna.
Od kilku lat działam zawodowo w branży dostępności, dorywczo zajmuję się również copywritingiem. Mam cały wachlarz pasji: fantastyka, jeździectwo, strzelectwo. Niebawem podzielę się z wami refleksjami na każdy z tych tematów.
Dziś chciałabym opowiedzieć Wam, jak wygląda podróżowanie komunikacją miejską z perspektywy osoby z niepełnosprawnością wzroku. Bo wiecie… Moim zdaniem to nie ma tak, że dobrze albo, że nie dobrze. Gdybym miała powiedzieć, co cenię w życiu najbardziej, powiedziałabym, że ludzi. Ludzi, którzy podali mi pomocną dłoń, kiedy sobie nie radziłam. Kiedy byłam sama.
Kilka słów o „przystankowiczach”
To właśnie ludzie mają ogromny wpływ na komfort podróżowania komunikacją miejską. Zarówno ci, którzy odpowiadają za jej prawidłowe funkcjonowanie, jak i pasażerowie oraz – nazwijmy ich – „przystankowicze”, kształtują warunki jazdy, przesiadek i oczekiwania na kolejny tramwaj lub autobus.
A ja funkcjonując całe życie, jako osoba słabowidząca ze stopniowo pogarszającym się wzrokiem. Wiem, jak ważne są otaczające mnie komunikaty dźwiękowe, czuciowe, a nawet te wizualne w odpowiedniej kolorystyce, powiększeniu, czy podświetleniu. Kiedy ktoś daje mi przedmiot, mówiąc „zobacz go”, moją naturalną reakcją jest zbadanie go dotykiem. Jeśli ma zapach lub wydaje jakiś dźwięk, również to sprawdzę, a dopiero potem przystawię go do oka i spróbuję dostrzec wizualne lub chociaż kolorystyczne elementy.
Żółty, biały i cała reszta – kolory w akcji
Dla osób słabowidzących kolor bywa, a nawet często jest, ważniejszy niż walory estetyczne czy drobne detale. Kolor pozwala się wyróżnić, być dostrzeżonym. Dlatego tak słynnym stwierdzeniem jest, że najłatwiej dostrzegalnym kolorem jest żółty, ponieważ to właśnie on jest widziany jako ostatni po zmroku i przez osoby tracące wzrok. Wnikają w nią ostatnie promienie słońca czy przebłyski światła i działa tak, jakby była odblaskowa. Podobnie jest z kolorem białym, ale przede wszystkim z tym śnieżnobiałym – a nie z poszarzałym czy ecru.
A co o otoczeniu mówią dźwięki?
Dźwięki mówią wiele, bo dzięki nim da się określić odległości i kierunek. Za ich pomocą można prowadzić niewerbalną komunikację. Bo czym innym może być udźwiękowienie świateł przy przejściu dla pieszych czy drzwi w pojeździe, jak nie bezsłownym powiedzeniem nam, czy świeci się zielone, czy czerwone? To samo dotyczy drzwi – informują dźwiękiem, czy się otwierają, czy zamykają.
Podobnie dźwiękiem informują nas terminale płatnicze, że płatność przeszła, oraz buzująca w czajniku woda, że właśnie się gotuje. Wraz z narastaniem dźwięku wiemy, że proces dobiega końca, a słyszane kroki mówią nam, kto idzie, jak szybko i dokąd.
Co się dzieje w miejskiej dżungli?
W miejskiej dżungli dzieje się wszystko na raz. Jest chaos, a im bliżej centralnych punktów, tym jest większy.
Ruch uliczny daje o sobie znać. Pęd kół, pisk opon, dźwięk klaksonów. Warkot silników, szczęk studzienek kanalizacyjnych pod naciskiem pojazdów. Na chodnikach i przejściach dla pieszych dźwięk sygnalizacji świetlnej.
Tupot ludzkich kroków.
Echo przejść podziemnych, przenoszenie dźwięku przez wiatr na mostach i wiaduktach, uliczni grajkowie, stukot kopyt końskich wiozących w bryczkach turystów – a to wszystko przyprawione ludzkim wielogłosem.
Czasem naprawdę trudno się zorientować. To samo miejsce w zależności od warunków pogodowych może brzmieć inaczej. Kiedy pada deszcz, wszystko szumi bardziej. Kiedy jest lód lub śnieg, wszystko skrzypi i szura. Gdy na drogach leżą liście, wszystko szeleści i syczy, a w suche dni świat staje się najcichszy i bardziej stonowany. Jako aktywna osoba z niepełnosprawnością wzroku na co dzień przemierzam tę przestrzeń, by dotrzeć do pracy, na spotkanie albo po prostu do sklepu czy miejsca kultury.
Codzienna trasa? Nigdy taka sama!
Nawet najczęściej przemierzana droga potrafi zaskoczyć. Jednego dnia jest prosta i równa, a następnego nie wiadomo skąd wyrosną tam rozkopy i ogrodzenie lub stanie rusztowanie. Jeszcze innego ktoś zaparkuje tak głęboko na chodniku, że trzeba przecisnąć się pomiędzy ścianą budynku a autem. Innym razem ludzie urządzą sobie dyskusję na samym środku chodnika. A kolejnego dnia ktoś zaparkuje – tym razem na pasach – tworząc sobie wyimaginowane miejsce parkingowe lub po prostu decydując się na mandat.
Biała laska to pogromczyni przeszkód
A dorzućmy do tego jeszcze białą laskę lub psa przewodnika.
Obstukując nią nawierzchnię przed swoimi nogami, można rozpoznać, po czym się stąpa, obić jakiś zderzak czy rozgromić zatłoczonych przechodniów. Ale laska nie powie nam, kiedy i gdzie skręcić, czy na przejściu zapaliło się zielone ani jaki tramwaj podjechał. Laska prześlizgnie się pod ogrodzeniem zabezpieczającym rozkopy, a taśma może nie zatrzymać rozpędzonego niewidomego. Albo wślizgnie się w przegub tramwaju, a ten w tym czasie zamknie drzwi i zacznie ruszać.
Pies przewodnik – pomocna łapa, ale nie nawigacja
Pies przewodnik reaguje głównie na komendy, takie jak: prawo, lewo, góra, drzwi…, ale nie wie, dokąd chcemy jechać, bo nie jest GPS-em. Ma pomagać w wykrywaniu przeszkód, chronić przed wpadnięciem pod pojazdy i zapobiegać upadkom ze schodów, ale nie wie, gdzie chcemy iść ani do jakiego pojazdu wsiąść. Ma też swoje schematy.
Będzie się wzbraniał przed wejściem na ulicę, kiedy remont zagrodzi całą szerokość chodnika. Będzie krążył w tę i z powrotem, gdy zobaczy, że jakiś palant zaparkował na samym środku pasów dla pieszych, i nie będzie chciał przejść obok, bo wie, że ludzie chodzą tylko po pasach. Będzie miał też opór przed wskoczeniem na schody wysokiego pojazdu, ponieważ jego nos sięga poniżej nich, więc skok wydaje mu się zbyt dużą odległością.
Miejska podróż – nie dla każdego taka sama
No i ani laska, ani pies nie pomogą, gdy mamy do pokonania wielkie skrzyżowanie lub wejście do tramwaju bądź autobusu – zwłaszcza na ciasnym podwójnym przystanku albo takim, który znajduje się na jezdni. Tutaj zarówno największą pomocą, jak i zagrożeniem są ludzie.
To ludzie siedzą za sterami pojazdów. Kierują samochodami, poruszają się obok nas w ruchu ulicznym i razem z nami korzystają z przystanków oraz komunikacji miejskiej. A wciąż nie są na tyle świadomi i bystrzy, by dostrzec, że obok nich znajduje się ktoś, kto może potrzebować pomocy. Czasami nawet bulwersują się, że ktoś pokrzyżował ich plany czy zaburzył spokój.
Walcząc o dostępność komunikacji miejskiej we Wrocławiu, jako mieszkanka miasta, działaczka na rzecz dostępności i osoba z niepełnosprawnością, dostrzegam zarówno problemy, jak i zmiany w transporcie publicznym. Wszyscy mają tyle samo czasu na reakcję, gdy podjeżdża środek transportu publicznego i trzeba zdecydować, czy to ten, którym chcemy jechać. Następnie należy znaleźć drzwi, wejść i, jeśli to możliwe, znaleźć miejsce, by usiąść i komfortowo spędzić podróż. Jednak kiedy wyłączymy jeden ze zmysłów, sprawa zaczyna się komplikować.
Nieoczywisty dźwięk wielkiej kobyły
Zacznijmy od tego, że w miejskim zgiełku nie zawsze słychać, że nadjeżdża autobus czy tramwaj. Owszem, można by powiedzieć: niby taka wielka kobyła, ale gdy wokół dobiega hałas silników, rozmowy ludzi i odgłos padającego deszczu, dźwięk silnika pojazdu, do którego być może mamy wsiąść, staje się niemal niesłyszalny. A zwłaszcza, kiedy zatrzymuje się jako drugi na podwójnym przystanku lub na jezdni, oddzielony sznurem samochodów z włączonymi silnikami, czekających na zielone światło. Osoby widzące już z daleka zauważają nadjeżdżający pojazd, a chwilę później rozpoznają jego linię, kierunek oraz miejsce zatrzymania. Widzą także drzwi i ewentualny przycisk, który umożliwia ich otwarcie.
Osoba niewidoma lub niedowidząca może usłyszeć nadjeżdżający pojazd, ale nie jest w stanie oszacować, gdzie się zatrzyma, gdzie znajdują się drzwi ani gdzie jest przycisk. Czeka więc, aż pojazd się przedstawi, czyli poda numer linii i kierunek podróży przez głośniki. Dopiero może zdecydować, czy to ten, którym chce jechać i zaczyna się zabawa w szukanie wejścia. Pół biedy, kiedy drzwi otworzą się automatycznie lub ktoś je otworzy — wtedy dźwięk z wnętrza zwykle dociera do uszu, co ułatwia orientację.
Kiedy jednak nikt drzwi nie otworzy, cenne sekundy upływają na macaniu ściany pojazdu w poszukiwaniu zbawiennego przycisku. Czasem numer i kierunek linii padają zbyt późno, a czasem komunikatów głosowych z jakiegoś powodu po prostu nie ma. Oczywiście, wtedy należy zapytać. Ale pamiętajmy, że to także zajmuje czas.
Loteria w miejskim tłumie
Osoba niewidoma lub niedowidząca nie widzi komu zadaje pytanie. Ba! Czasami nawet nie ma pewności, czy w ogóle jest obok ktoś, komu to pytanie jest zadawane. A po zadaniu pytania zaczyna się loteria:
Czy ktoś odpowie?
Czy będzie wiedział?
Czy najpierw będzie musiał sprawdzić, co przyjechało i dokąd zmierza, czy przerzuci odpowiedzialność na kogoś innego i nie odpowie, czy może w ogóle zacznie mówić na losowy temat, o który nie został poproszony.
Może też po prostu mieć słuchawki lub nie mówić w języku, w którym zostało zadane pytanie. Sami widzicie, ile zajęło Wam czytanie tych wszystkich opcji. A czas leci…
Może zdarzyć się tak, że bez odpowiedzi i pewności, czy to ten pojazd, którym osoba chce jechać, nie wsiądzie ona do pojazdu lub nie zdąży wsiąść. Wówczas pojazd odjedzie, ścierając z siebie kurz przy pomocy pozostawionej na sobie ludzkiej dłoni, po omacku szukającej przycisku lub drzwi.
Nie jest jeszcze tak źle, gdy wszystko to dzieje się na krawędzi przystanku. Jednak gdy tramwaj zatrzymuje się na środku jezdni i zaczyna ruszać, a wraz z nim samochody, którym właśnie zapaliło się zielone światło i które odjeżdżają za plecami, mamy osobę niewidomą lub niedowidzącą, która znalazła się w ruchliwej pułapce.
Tymczasem zatrzymajmy się na tym przystanku. Jeśli zaciekawiły Was moje spostrzeżenia i chcielibyście przeczytać więcej o perypetiach w miejskim zgiełku, koniecznie śledźcie kolejne artykuły, które będą ukazywać się cyklicznie.
