Blog - ADAPTER

Na marginesie skryptu. Świat audiodeskrypcji oczami Bartka Wokana. Część 1.

Tytułem wstępu: Parafrazując słowa kaowca z „Rejsu” Piwowskiego „Audiodeskrypcję filmową piszę od lat, od kilku lat, a właściwie od sześciu lat”. W tym czasie napisałem skrypty do ok. 100 filmów fabularnych, a doliczając krótkie metraże, dokumenty, koncerty, teledyski i reklamy wyjdzie pewnie z 300 form filmowych, które audiodeskrybowałem. Nie o liczby jednak tutaj chodzi, ale o to że każdy skrypt to osobna historia. Pisania, myślenia, poszukiwania. I właśnie niektórymi z tych historii chciałbym się z wami podzielić.

W poszukiwaniu „Dialogu”…

Jako, że ostatni będą pierwszymi zacznę od skryptu, który skończyłem tuż przed napisaniem tego tekstu – skryptu do filmu z tzw. trylogii śląskiej Kazimierza Kutza pt. „Paciorki jednego różańca” z roku 1980.

Nie oglądałem go wcześniej, więc pierwszy seans zrobił na mnie duże wrażenie – zwróciłem uwagę przede wszystkim na doskonałe oddanie śląskiego kolorytu, ale też na świetnie grających naturszczyków występujących w rolach głównych. Sukces tego filmu według mnie w dużej mierze opiera się właśnie na kreacjach Marty Strasznej i Alberta Halotty. No, ale audiodeskryptor to przecież nie tylko recenzent…

Zatem przy pierwszym seansie zachwytom towarzyszyły obawy związane ze słabą jakością dźwięku. Obraz po cyfrowej rekonstrukcji wygląda wspaniale, ale niektórych dialogów zupełnie nie było słychać, a do tego aktorzy używają śląskiej gwary. Stąd sytuacja była niepokojąca w dwójnasób. O przykładowo scena, w której główny bohater podchodzi do płotu i rozmawia z sąsiadem… Imienia tego człowieka nie sposób dosłyszeć. Już myślałem, że czeka mnie żmudny (i niekiedy ryzykowny) przegląd aktorów z peletonu listy obsadowej i porównywanie ich filmowych twarzy ze zdjęciami na portalach Filmpolski lub Fototeka.

Miałem świeżo w pamięci aktorskie śledztwa przy okazji skryptu do „Śmierci prezydenta” Kawalerowicza, gdzie musiałem łączyć aktorów z politykami dwudziestolecia międzywojennego, a wszyscy oni nosili minimum wąsy, a przeważnie jeszcze brody. W „Paciorkach” dodatkowo sąsiadów grali naturszczycy, którzy nie mają zdjęć w portalach filmowych, a ich filmografia ogranicza się do jednego tytułu…

Jeżeli zaś chodzi o śląską gwarę to w dzieciństwie miałem przyjaciół z Górnego Śląska, więc naprawdę sporo rozumiałem, jednak kiedy nie słychać, to nie sposób zrozumieć, choćby się było Szczepanem Twardochem. Widz nie musi usłyszeć każdego dialogu, ale audiodeskryptor powinien poznać film od podszewki, a wszystkich bohaterów zidentyfikować z imienia lub nazwiska (o ile je posiadają), a najlepiej jeszcze polubić (nawet tych negatywnych)…

Dlatego doszedłem do wniosku, że w tym przypadku dobrze byłoby sięgnąć po scenariusz. Szybko przekonałem się, że słuszność mieli starożytni mawiając Spes est miseria dulcissima (Nadzieja to najsłodsza nędza), ponieważ po szybkim sprawdzeniu okazało się, że żadne scenariusze Kutza nie ukazały się w formie książkowej (w przeciwieństwie do np. scenariuszy Zanussiego), scenariusza nie było też w zasobach portalu filmpolski i innych. Tymczasem zostało 7 dni do oddania skryptu. Jednak po nitce do kłębka…

Okazało się, że scenariusz Kutza powstał na podstawie wcześniejszego tekstu, tzw. noweli filmowej, której autorem był Albin Siekierski, pisarz i poseł na sejm PRL ze Śląska, autor kilku książek i scenariusza serialu telewizyjnego opowiadającego losy śląskiej rodziny pt. „Blisko, coraz bliżej”. Wspomniana nowela filmowa zatytułowana „Tego domu już nie ma”, nie została jednak nigdzie opublikowana. Na pewno nie osobno. Może w jakimś zbiorze? Ale nie miałem czasu na kupowanie w ciemno.

Przeszukiwałem internet, tracąc powoli nadzieję i wtedy okazało się, że warto jeszcze mieć w domu książki analogowe, np. 9-tomowy Słownik bibliograficzny, który (nawiasem pisząc) chciałem kiedyś sprzedać. Nie udało się i dzięki temu odnalazłem listę publikacji Siekierskiego, z której dowiedziałem się, że tekst ukazał się raz, w formie już zaadaptowanej na scenariusz przez Kutza, w miesięczniku Dialog w lipcu 1979 roku.

Wstąpiła we mnie nowa nadzieja, prawie jak w rycerzy Jedi w VI części sagi Star Wars, i od razu wskoczyłem na portale sprzedażowe licząc, że uda mi się kupić bez problemu. I rzeczywiście, „Dialogów” było pełno, nawet z 1979 roku, ale numeru 7 akurat, jak na złość – nigdzie. Skakałem od portalu do portalu, aż wreszcie udało mi się znaleźć ogłoszenie sprzedaży całego rocznika. Ucieszyłem się, ale z drugiej strony po co mi rocznik „Dialogu”? Zresztą, gdzie bym go zmieścił… Napisałem do sprzedającego, czy zgodzi się sprzedać pojedynczy numer. Trochę drożej, ale czego się nie robi dla dobra skryptu. Jak śpiewał Kazik: serce miałem w przełyku, ale zgodził się. Za dwa dni odebrałem „Dialog” z paczkomatu, w doskonałym stanie, najprawdopodobniej nigdy nie czytany.

Zakup okazał się doskonałym pomysłem, dzięki któremu dowiedziałem się, że sąsiad, którego woła przez płot Karlik, nazywa się Wilem, a jeszcze inny Paulek, że Bronka pyta synowej czy zabrała bajtlik (portfel), a stara Paulka lubi oglądać w telewizji westerny.

– Możesz dzisiaj jeszcze zostać godzinka? – pyta Karlik kolegi.

– Nawet dwie! Dziś idom w tym pudle kowboje. Moga. – odpowiada Paulek.

Teraz słyszę to od razu, ale wcześniej się odbijałem. Takich sytuacji było kilkanaście.

Dzięki scenariuszowi mogłem więc zrozumieć także niektóre, przeważnie krótkie dialogi, chociaż w wielu przypadkach zauważyłem ciekawe zmiany – pewnie improwizowane na planie. To też fajna nauka.

Istotna sprawa, że scenariusz Kutza bardziej niż te dzisiejsze, przypominał opowiadanie. Jest bogaty w treściwe opisy, z których wiele zostało dokładnie przeniesionych na ekran. Dzięki temu mogłem niektóre zdania wstawić do skryptu prawie jeden do jednego, a jak się nie dało to nasycić skrypt słowami oryginalnie użytymi przez Kutza. Miałem też łatwiej przy nazywaniu używanych w filmie przedmiotów – co niekiedy sprawia problem, bo albo nie widać, albo nie wiesz co to jest… Tutaj skorzystałem np. przy wyposażeniu sapera (iskrownik zamiast detonator) czy króliczego obiadu (dzięki scenariuszowi dowiedziałem się, że pasza dla królika o nazwie łoszkrobiny została przygotowana przez posypanie ziemniaczanych obierek śrutą zbożową). A jak płacząca Bronka rzuca czymś w męża, to scenariusz mi podpowiedział, że rzuciła szmatą, mniejsza o to skąd ją w tamtej chwili wzięła 🙂

Na koniec wisienka na torcie. Pisząc skrypt dokonałem jednej, samowolnej zmiany, którą – mam nadzieję – wybaczą mi widzowie. W scenariuszu piesek Habryków wabi się Tekla, ale w filmie jest po prostu psem lub kundlem – nikt go nie określa po imieniu, ale też nie ma ku temu wielu okazji. Dlatego pomyślałem, że przywrócę imię temu psu, nie tylko dlatego, że lubię psy, ale przede wszystkim dlatego, że Tekla nie jest jedynie elementem tła, jest istotną bohaterką tej historii, o czym przekonujemy się w ostatniej scenie. Nie będę jej tutaj zdradzał, ale może dzięki mojej zachęcie, poczujecie nieodpartą ochotę obejrzenia na portalu Adapter „Paciorków jednego różańca” z audiodeskrypcją, do czego was bardzo serdecznie zachęcam.