Blog - Samorzecznictwo

Zmysłownik. Świat oczami Moniki Łojby. Część 2.

Kolorowe zdjęcie Moniki Łojby. Monika to kobieta z czerwonymi włosami i wiankiem z białych kwiatów na głowie. Uśmiecha się i ma zamknięte oczy. W tle fioletowe tło.

Pamiętam, jak będąc dzieckiem, oglądałam bajki, siedząc na małym krzesełku przed samym telewizorem. Mój nos od ekranu dzieliło może lekko ponad pół metra. Kolorowe postacie radośnie poruszały się w bajkowych scenach, a mnie hipnotyzowały ich fantastyczne kształty lub inspirowały ich wymyślne stroje. Zdarzały się i takie bajki, w których dodatkowo dźwięk podbijał każdy ruch postaci. Wyraźnie było słychać, że się porusza, je, skacze czy spada.

Jak bije serce mrówki?

Były seriale sitkomowe, przy których spędzałam czas, odpoczywając po powrocie ze szkoły i zbierając siły na odrabianie lekcji. W tych akcja rozgrywała się na niezbyt skomplikowanym w scenografii tle, a do tego istotniejsze zachowania aktorów, mimikę twarzy i w końcu kwestie podbijały tak zwane śmiechy zza kulis. Zatem wiedziałam, kiedy się śmiać – tak na wszelki wypadek, gdybym sama nie mogła się w odpowiednim momencie zorientować.

Lubiłam także oglądać programy dokumentalne, a te, choć czasem bardziej skomplikowane pod względem tego, co chciały pokazać widzowi na ekranie – jak na przykład wtedy, kiedy przedstawiana była symulacja, jak bije serce mrówki, albo jak daleko skacze jaguar – dopełniały wizualia szczegółowym opisem przebiegu danego procesu lub wyglądu schematu.

Pierwsze doświadczenia z kinem

Przyszedł jednak w pewnym momencie czas na kino. Moja szkoła podstawowa w ramach mini szkolnych wycieczek raz na jakiś czas organizowała wyjścia na aktualnie modny film lub bajkę. Nie pamiętam, na jakim dziele byłam w kinie pierwszy raz, jednak pamiętam, że przekonała mnie do wyjścia ciekawość i fakt, że jest ogromny ekran, nieporównywalnie większy od mojego domowego telewizora, przestrzenny dźwięk, no i w końcu mogłabym być na bieżąco z rówieśnikami pod względem panujących trendów w popkulturze.

Jak wielkie okazało się moje rozczarowanie, kiedy okazało się, że tak gigantyczny ekran nie jest jednak dla mnie dostatecznie wystarczający, ponieważ wyświetlany na nim obraz jest zbyt ciemny i matowy. Grafiki to co najwyżej jaśniejsze punkty i nawet trudno byłoby mi określić, nawet nie w co ubrane są postacie, ale chociaż w jakiej kolorystyce są ukazane. Być może właśnie dlatego nie pamiętam, jaki był pierwszy film, który oglądałam w kinie, bo z oglądaniem nie miało to zbyt wiele wspólnego. Wyszłam z kina z przeszklonymi oczami i smutkiem, że dialogi to za mało i przez cały ten czas odczuwałam frustrację, jak to koledzy i koleżanki przeżywają obserwowane wydarzenia na ekranie, a ja siedzę bez większych emocji, bo nie wiem, co się dzieje.

I tak nie będziesz nic widziała

– No nic… Trudno – pomyślałam. I za jakiś czas pojawiła się kolejna możliwość wybrania się z klasą do kina. Tym razem pamiętam, że zaproponowano nam film „Gdzie jest Nemo”. Kiedy nauczycielka poprosiła, aby zgłosiły się wstępnie zainteresowane filmem dzieci, na moje podniesienie ręki zareagowała słowami: – Na pewno? I tak nie będziesz nic widziała.

Może nie wybrzmiało to dokładnie w ten sposób i już na pewno nie miała niczego złego na myśli, jednak w pewien sposób odbiło się to na mnie dużym piętnem. Stwierdziłam, że nie mam czego szukać w kinie i może łatwiej będzie, jak tata znajdzie dla mnie gdzieś na rynku piracką wersję filmu na kasecie VHS lub nieco później na płycie, i obejrzę ten film chwilę później z nosem w wyraźnym ekranie i bez kąśliwych komentarzy dzieci, które podłapały komentarz o niewidocznym dla mnie kinowym obrazie.

Wydaje mi się, że z bardzo małym przekonaniem kolejny raz do kina wybrałam się znowu gdzieś na przełomie szkoły średniej a studiów. I tym razem też nie pamiętam, jaki to był film, ale przynajmniej wspominam lepiej widoczny obraz na ekranie i doborowe towarzystwo.

Niezmiennie jednak filmy w kinowej wersji oraz te bardziej rozbudowane w wizualia i dynamiczne sceny oraz efekty, nawet na ekranie własnego telewizora czy komputera, stanowiły dość spory problem w rozumieniu treści przekazywanych poprzez obraz. Nie było więc mowy o oglądaniu form pantomimicznych czy po prostu bezdialogowych, bo wytężanie słabego wzroku na nic się nie zdawało.

Wyzwania z napisami i językami

Produkcje z napisami też nie były pomocne, bo napisy albo nie były dla mnie widoczne, albo jeśli już były, to raczej przypominały miałe poziome linie u dołu ekranu niż jakikolwiek tekst. Nie byłam więc nigdy chętna na chodzenie ze znajomymi, którzy lubowali się w oryginalnych dialogach aktorów nieprzytłumionych lektorem lub niezamienionych na dubbing, bo nie rozumiejąc języka lub słabo go rozumiejąc i próbując wychwycić, o czym mowa, męczyłam się jeszcze bardziej.

A kojarzycie „Władcę Pierścieni”? – Tam pojawia się język elficki, czyli język wymyślony na potrzeby dzieła i samego uniwersum. Jasne, że dziś znane są nawet słowniki do języka elfickiego i są tacy, co uczą się w tym języku mówić, jednak to sztuka fandomowa i dla zwykłych szarych ludzi, którzy chcą obejrzeć ten film z lektorem, akurat w momencie dialogów bohaterów po elficku, odbiorcom pozostawiane są tylko napisy, żeby mogli rozkoszować się pięknem tego fantastycznego języka i – nie kalając uszu głosem lektora – przeczytać, o czym oni tam gadają.

Narodziny audiodeskrypcji i jej rozwój

W końcu jednak świat przypomniał sobie, że są wśród fanów kina również widzowie ze szczególnymi potrzebami, które oczekują pewnego rodzaju wspomagania, by w pełni cieszyć się filmem czy serialem. I z myślą o nich w sztuce audiowizualnej zaczęto popularyzować rozwiązania dostępnościowe.

Dla osób z niepełnosprawnością wzroku pojawiła się audiodeskrypcja, czyli opis werbalny tego, co dzieje się na ekranie. Innymi słowy to dodatkowy lektor, który w przerwach pomiędzy dialogami opowiada o tym, jaka rozgrywa się scena, jakie są widoki, jak ubrani są aktorzy, co reprezentują ich gesty i mimika, i odczytuje napisy – włączając w to treści z plansz ekranowych, elementów scenografii aż po napisy podkładane pod dialogi w innym języku, jak choćby tym wspomnianym wyżej elfickim.

Audiodeskrypcja z czasem zaczęła pojawiać się również w innych sferach kultury i sztuki, a także sportu. Tworzono ją do muzealnych eksponatów, spektakli teatralnych, a także wprowadzano na żywo do meczów czy na przykład krajoznawczych wycieczek.

Fundacja Katarynka i portal Adapter

W 2014 roku Fundacja Katarynka powołała do życia stronę internetową „adapter.pl”, która zupełnie za darmo zaczęła udostępniać filmy z audiodeskrypcją, napisami i tłumaczeniem na PJM. Rozkręcała się powoli, ale za to można było na niej znaleźć największe klasyki polskiego kina, takie jak na przykład „Miś”, „Seksmisja” czy „Kiler”.

Dlaczego rozkręcała się powoli? Tutaj najlepiej odesłałabym Was do katarynkowych podcastów, gdzie między innymi Magda Brumirska-Zielińska, Justyna Mańkowska czy Mariusz Trzeciakiewicz wyjaśniają, jak wygląda proces tworzenia audiodeskrypcji, a jeszcze wcześniej pozyskiwania licencji do filmu i funduszy na stworzenie tej lektorskiej ścieżki. W skrócie mówiąc: proces bywa trudny, długi i kosztowny.

Nowoczesność i nowe możliwości

Po dziesięciu latach, na przełomie roku 2024 i 2025, jego twórcy postanowili wprowadzić na stronie zmiany i odświeżyć ją tak, by spełniała najnowsze standardy dostępności cyfrowej i stała się jeszcze łatwiejsza w obsłudze dla użytkowników.

W ciągu tych 10 lat zasoby strony znacznie się zwiększyły, powstał również Klub Adaptera, a sama Fundacja Katarynka zaczęła także organizować pokazy filmów dostępnych dla osób z niepełnosprawnością we współpracy z wrocławskim kinem Nowe Horyzonty.

W ślad za tymi działaniami poszły także inne fundacje i stowarzyszenia, aż w końcu audiodeskrypcja i napisy dla niesłyszących zostały również bardziej rozpowszechnione przez platformy streamingowe. Te ostatnie jednak, choć konsultują treści pod audiodeskrypcję ze specjalistami w tej dziedzinie, oddają je do czytania lektorom sztucznej inteligencji, co znacznie różni się jakością w porównaniu do głosu prawdziwych i doświadczonych lektorów.

Sztuczna inteligencja może nie wymaga wielkiego nakładu finansowego, jednak generuje wiele błędów. Nie zmienia to faktu, że wszystko idzie jednak w dobrą stronę, a propagowanie dostępnych rozwiązań w kinie, telewizji i Internecie rozwija się na coraz większą skalę.

Aplikacja „Kino dostępne” i film „Flow”

A jeżeli widzowie wolą wybrać się do kina we własnym zakresie i indywidualnie, naprzeciw ich potrzebom wychodzi aplikacja „Kino dostępne”, która nieustannie poszerza bibliotekę dostępnych filmów i – po zsynchronizowaniu jej z filmem w sali kinowej – umożliwia uruchomienie audiodeskrypcji czy pomocy dla osób z niepełnosprawnością słuchową na własnym sprzęcie.

Tym samym, dzięki współpracy Justyny Mańkowskiej i Magdaleny Dudowicz z Fundacji Katarynka oraz twórców aplikacji Kino Dostępne, od niedawna można obejrzeć w kinach animację długometrażową pod tytułem „Flow”, która pomimo iż nie posiada żadnych dialogów, otrzymała wspaniałą audiodeskrypcję.

Dzięki nowoczesnym technologiom i wdrożeniu standardów dostępności w kulturze, oglądanie filmów i odbieranie dzieł sztuki stało się dla dużej części odbiorców wręcz luksusowe. Kiedyś kino kojarzyło mi się z frustracją i śmiechem rówieśników, a chodzenie po muzeach z nudnym obowiązkiem, kiedy panują sztywne zasady powagi, ciszy i zakaz dotykania czegokolwiek. Teraz, gdy sztukę da się usłyszeć, a niekiedy nawet dotknąć, kino czy galerie są na liście moich ulubionych rozrywek.

Na zakończenie chciałabym Was jeszcze zachęcić do posłuchania podcastu prowadzonego przez Magdę Brumirską-Zielińską z Tomaszem Bagińskim oraz ze mną, gdzie rozmawiamy o audiodeskrypcji w odniesieniu do jego dzieł, między innymi do serialu „Wiedźmin” dostępnego na platformie Netflix. Zdradzam Wam tam swój pomysł na jeszcze dokładniejsze przybliżenie sztuki i wizualiów poprzez audiodeskrypcję.

Link do Podcastu o Dostępności: https://open.spotify.com/episode/1cUtOkBoxoYIqoEkM4xVoL?si=8362a00ef7bf447b